Ideałem procesu twórczego jest dla mnie historia narodzin Ateny(krótka i węzłowata, jak mówiła moja matka): pewnego popołudnia Zeus poczuł, że pęka mu głowa, co po chwili okazało się w całej dosłowności (jakkolwiek gadają, że nie obyło się bez pomocy Hefajstosa i jego podwójnego topora); z wciąż nieśmiertelnej głowy wyskoczyła bogini – w rynsztunku bojowym i takiegoż ducha. Ot i arcydzieło gotowe!
Tak bym chciała…więcej ...
Tymczasem zadowalam się mnożeniem pomyłek, a gdy urośnie ich stos – układam wystawę.
Tę szczególną metodę zastosowałam po raz pierwszy w dyplomowym „Stoliku”, sklejając ze sobą (znalezione w sklepie WSS „Społem”) kieliszki i spodki z tzw. prasówki; następnie nadkruszyłam szkło zbrojone, dodając stolikowi blat, lub – jak kto woli – serwetkę. Stopiłam też pocięte w paseczki szkło, modelując siedzenie i oparcie „Krzesełka” (bez świadomości, że próbuję technik: „slumping” i „fusing”). Obliczyłam, że kula o średnicy 10 cm zmieści pół litra płynu, gdy wymyślałam „Barek” na domowe nalewki. Dając upust zabronionej mi w dzieciństwie namiętności, czyli bazgrania po ścianach, zrobiłam aneks z rysunku.
W następnych latach wyciągnęłam nad palnikiem grube tysiące kilometrów szklanych nitek. Zwijałam je w kłębuszki, chmurki, różne „Baby…” , albo „…między obłokami”, i w końcu dowiedziałam się, że to jest „flameworking”.
Dorobiwszy się pieca rozpoczęłam niezbyt metodyczne próby z emaliami. Towarzyszył mi w tym procesie brzęk tłukącego się szkła, miły, więc nawet lekko prowokowałam los. Potem fastrygowałam popękane kawałki ołowiem albo drutem i podziwiałam nieoszlifowane krawędzie oraz dawne widoki Wrocławia.
Moja niewiedza przeniosła z czasem swoją ciekawość na próby rysowania po szkle. Ta przypadłość trzymała się mnie dłużej niż rok, a w połączeniu z niezliczoną ilością przewierconych w szybkach dziurek, rozmotanych szpulek drucików, które motałam następnie na szklane płytki różnej, doprawdy, wielkości, dała ostatecznie rezultat w postaci „Weibliche Akte auf Glas” oraz kilku firanek, tej „krasnoludkowej”, a i tej z Koburga.
Owszem, były epizody ze szlachetną techniką ”kiln casting”…
Od czasu Sars Poteries wszystko szło w kratkę. Kratka jest ponadczasowa i uniwersalna, posypywana frytami (pate de verre), wyginana na formach (drapping) i bez (free falt) absorbuje moją uwagę do dziś. Daje niepowtarzalne efekty optyczne, niczym czarodziejska kula, w której widzę moje prace wielkie (i małe), zaprojektowane – oczywiście przez pomyłkę – i zainstalowane w doskonale rozświetlonych wnętrzach; przysparzające właścicielom radości, a mnie bogactwa.